poniedziałek, 23 września 2013

Dzien 13, rozdzial 1: impreza na imprezie

Lot z Ho Chi Minh mielismy o godzinie 21:40. Co dziwne Singapurski czas przesuniety jest o godzine do przodu, wiec wyladowalismy dwadziescia minut po polnocy. Samolot byl zapelniony, lot bardzo przyjemny a jedynym minusem byla ilosc miejsca na nogi. Jako ze jestem dosc wysoki, denerwowalo mnie to niesamowicie, ale dalismy rade. Lotnisko w Sajgonie w przeciwienstwie do Singapurskiego jest dosc male, ale bardzo sympatyczne. Posiedzielismy kolo 20 minut w glownym holu i gdy tylko na tablicy odlotow przy naszym locie pojawil sie znaczek "check in" ruszylismy do kolejki. Udalo nam sie byc pierwszymi do odprawy, co niema zadnego znaczenia. Po pokazaniu paszportow i kart pokladowych, pani skierowala nas do pokoju obok, gdzie odbywalo sie skanowanie glownego bagazu. Gdy nasze pomyslnie zdaly egzamin, odetchnelismy z ulga (przeciez nigdy nie wiadomo co azjaci moga wymyslic). Weszlismy do boarding hall'u, zjedlismy cos na szybko w burger king'u i zaraz wpakowalismy sie na poklad.
Lotnisko w Singapurze jest 20 najwiekszym na swiecie portem lotniczym pod wzledem ruchu lotniczego, co zdecydowanie mozna zauwazyc londujac tam. Fotele z masazem, zjezdzalnie na 3 terminalu i basen na 1 terminalu zapowiadaja niezly luksus w tym malutkim panstwie-miescie.
Zostawilismy bagaze w przechowalni i zlapalismy taxi do centrum, gdyz o tej godzinie metro juz nie jezdzilo. Fantastyczny kierowca zaproponowal ze zawiezie nas do najbardziej imprezowej dzielnicy, a po drodze pokazal nam tor F1, gdzie wieczorem tego samego dnia mial sie odbywac wyscig. Nie wiedzielismy o tym nic, nie planowalismy tego, ale bylismy bardzo zadowoleni z takiego obrotu spraw. Co prawda podczas zawodow bedziemy juz w Tajlandii, ale zobaczyc atmosfere towazyszaca nocy przed tym wydarzeniem to niesamowita sprawa.
Wysiadajac z auta od razu dobiegla nas glosna muzyka dochodzaca z pobliskich klubow. Przeszlismy sie po tym imprezowym kompleksie, ogladajac wszystkie knajpy sprawdzajac przy okazji ceny i bylismy w lekkim szoku. Przyzwyczailismy sie do piwa za pol darmo, a tu za jedno zazyczyli sobie minimum 9 dolarow singapurskich (S$1 = 2,5zl).
W takim miescie bylo by grzechem nie napic sie w dobrej knajpie, wiec zamowilismy po jednym a kolejne dostalismy gratis. Dookola nas wszyscy siedzieli z wejsciowkami VIPowskimi na tor, ale nasze oko przykula jedna grupka tuz za nami. Wszyscy w koszulkach RedBulla z naszywkami sponsorow. Wydali nam sie dosc podejrzani, szczegolnie gdy przez okno zaczeli robic sobie zdjecia bez gaci. Dwoch z nich jestesmy pewni ze widzielismy nastepnego dnia w tv podczas wyscigu a jeden z nich byl szalenie podobny do Vettela. Nigdy sie juz nie dowiemy czy to on, ale wolimy tak myslec :)
Kupilismy sobie jeszcze jakies piwko w 7eleven i siedlismy nad rzeczka tuz przy moscie opentanym przez imprezowiczow, ktorzy wybrali picie "pod chmurka". W koncu stwierdzilismy, ze wypadalo by zobaczyc reszte miasta. Ruszylismy wiec wzdloz rzeki, najpierw jak sie okazalo w zlym kierunku. W koncu jednak trafilismy w rejony Marina Bay, gdzie ulokowany jest tor wyscigu. Obejrzelismy go dokladnie z zewnatrz, ze wszystkich stron, co zajelo nam troche czasu. Przy okazji staralismy sie znalezc zejscie do kolejki MRT, ktora pozniej, tego poranka miala nas zawiezc na lotnisko.
Zauroczeni miastem, a raczej nowoczesna metropolia, stwierdzilismy ze jeszcze tu kiedys wrocimy. Tym czasem, przeszlismy sie jednak nad rzeke, gdzie wyczekiwalismy na wschod slonca. Siedlismy na stopniach schodzacych do samej wody i czekalismy. Prawde mowiac mielismy nadzieje, ze slonce zechce wzejsc nieco szybciej, bo prawie tam zasnelismy, w koncu jednak sie doczekalismy. Pstryknelismy kilka fotek i ruszylismy do MRT zmeczeni i szczesliwi jak nigdy.
A teraz zagadka? Jak kupic bilet. Po szybkiej naradzie z panem z informacji, dowiedzielismy sie ze w zaden sposob nieda sie zrobic tego za pomoca karty platniczej, wiec zmuszeni bylismy do wyjecia kasy z bankomatu. Przynajmniej bedziemy mieli jakies tutejsze drobne na pamiatke.
Tutejsza kolejka podziemna, z zewnatrz podobna jest do tej Tokijskiej, to znaczy, ze tor jazdy jest przeszklony na stacji, a pociag zatrzymuje sie w dokladnie wyznaczonych miejscach, tak aby jego drzwi pokrywaly sie z tymi od strony peronu. Po wejsciu do srodka prawie nie zamarznelismy na kosc. Zielona linia dojechalismy najpierw do Tanah Merah, gdzie przesiadlismy sie na odcinek do Changi Airport. Przejazdzka taka kosztuje S$2,4 od osoby a czesc trasy jest na powierzchni ziemi, wiec mozna zobaczyc niezwykle urokliwe przedmiescia.
Dojechalismy na terminal 2 a nastepnie darmowym sky train'em na terminal 1 gdzie znajdowaly sie nasze bagaze. Oczywiscie pogubilismy sie po drodze milion razy, szukajac jeszcze jakiegos przyzwoitego zarcia. Wrocilismy do dwojki, gdyz stamtad mielismy odlot i polozylismy sie na krotka drzemke na plecakach. Balismy sie tylko, zeby nie zapac, ale naprawde tego potrzebowalismy. Kimalismy niecala godzinke i ruszylismy do odpraw. Po calym zamieszaniu, to na co czekalismy od przylotu tutaj: fotele do masazu stop w strefie wolnoclowej :) Alez tam bylo dobrze! Po jakiejs godzince boarding i juz zmierzamy do Tajlandii. Czas na druga czesc naszej wyprawy - plazowanie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz