piątek, 13 września 2013

Dzien 3: wchlonieci przez Bangkok

Spakowalismy najopotrzebniejsze i najcenniejsze rzeczy do plecakow, i ruszylismy. Nie wiedzac kompletnie gdzie jestesmy i dokad zmierzamy, blakalismy sie po okolicznych uliczkach,  az spotkalismy pewnego Taja. Po standardowej gadce "Where are you from?", lamana angielszczyzna powiedzial nam ze jest nauczycielem angielskiego (sic!) w szkole po drugiej stronie drogi. Trzeba jednak przyznac, ze koles byl bardzo sympatyczny, i pokazal nam na mapie co musimy zobaczyc, czego dzisiaj nie damy rady zobaczyc, i jakie sa maksymalne koszty transportu. Kilka sekund pozniej zlapal tuk-tuka i powiedzial kierowcy jaka trasa ma nas przewiezc dookola Bangkoku. Za 4-godzinnego tripa zaplacilismy 40 batow! Tak, 2 zl na glowe!
Pierwszy Budda (Big Budda) zaliczony, drugi (lucky budda) takze, oraz kilka kolejnych. Kazdy z nich znajdowal sie w odpowiedniej dla niego swiatyni, a ludzie skladali im w darach butelki wody oraz kanapki. Najwieksze wrazenie zrobil na mnie jednak ten poczatkowy. Nie mam pojecia ile mogl miec metrow, ale jesli mial bym zgadywac, to powiedzial bym ze okolo 50. Nastepnego nazywali szczesliwym bo byl gruby. Taka to ich filozofia :)
Nasz kierowca byl naprawde milym kolesiem. Godzilismy sie oczywiscie na wozenie nas po roznych miejscach typu zaprzyjazniony jubiler lub krawiec, ale tylko dlatego ze dostawal za to bony na benzyne., dzieki czemu cena byla tak niska. Ostatecznie jednak nas zdenerwowal. Wyraznie powiedzielismy ze chcemy podjechac na public ferry, po czym zostawil nas u kolejnych znajomych, ktorzy zaoferowali nam przeplyniecie sie po rzece za jedyne 1000 batow. Postukalismy sie w glowe, i poszlismy dalej. Zaraz za rogiem podpytalismy sie kogos o water busa, ktory okazal sie byc jakies 15 minut od nas. Wybralismy sie wiec na krotki spacerek. Gdy doszlismy, troche glowkowalismy co i gdzie plynie, ale mily pan (jakis zarzadca przystani, czy cos w tym stylu), pokazal nam mapke, znajduje sie tuz przed pomostem, ktora pieknie wszystko wytlumaczyla. Zeby dostac sie na Khao San Road trzeba poplynac linia biala lub pomaranczowa na przystan Tha Samphya przy Phra Arthit Road. Z tamtad zostalo juz jakies 2 minutki. A teraz najlepsze, przyjemnosc ta wyniosla nas jedyne 15batow na glowe. Ponad 100krotne przebicie w cenie. Rada dla podrozujacych do Bangkoku: nie dajcie sie naciagnac! Jak ktos was na cos za bardzo namawia, to znaczy ze ma w tym interes, a za rogiem bedzie dwa razy (albo sto jak w przypadku lodki) taniej. Po drugie: targujcie sie, ale tez bez przesady.
Wracajac do naszych przygod, po powrocie do pokoju, szybko sie ogarnelismy, zostawilismy rzeczy i poszlismy cos zjesc.




Tak, cos to dobre slowo. Ja zabralem zupe z kurczakiem i mlekiem kokosowym, natomiast Asia jaki smazony ryz. To bylo bardziej na chybil trafil, niz swiadomy wybor. Zmeczeni po calym dniu zrobilismy pierwszy szybki zakup pamiatek i padlismy spac.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz