sobota, 14 września 2013

Dzien 5: pociagi, tuk-tuki, autobusy i pierwszy dzien w Kambodzy

Opisze teraz trase ktora wybralismy sie do Kambodzy. Jest kilka wariantow, my jednak wybralismy pociag. Slyszelismy duzo roznych opinii na temat tej opcji, zarowno pochlebnych, lecz w wiekszosci jednak przerazajacych. Te drugie byly gloszone raczej przez pracownikow biur podrozy i koleji, ktorzy za wszelka cene chcieli nam zaoferowac drozsza podroz, gdyz dostaja procent ze spdzedazy. Twierdzili ze to tylko brod, smrod i niesamowite tlumy. Nic takiego nie mialo miejsca, przynajmniej nie w tym stopniu. Tym razem udalo nam sie obudzic na czas, czyli o godzinie 4 rano. Szybkie dopakowanie rzeczy, ostatnie podladowanie telefonu i ruszamy na dworzec. Pod Khao San zlapalismy tuk-tuka, ktory zawiozl nas na dworzec Hua Lampong, skad jezdza pociagi do granicy. Za 48 batow za osobe, jedzie sie okolo 7 godzin ze standardem odrobinke tylko gorszym niz polskie PKP. Dodam tylko ze ceny oferowane przez informacje turystyczna za podroz busem, zaczynaja sie od 900 batow.
Na peronie bylismy juz godzine przed wyjazdem, ale lepiej wczesniej niz pozniej. Zrobilismy jeszcze jakies zakupy na droge i wpakowalismy sie do wagonu. Zajelismy miejsca i czekamy. Nagle rusza, potem cofa, potem znow do przodu i tak w kolko przez 30 minut. W koncu jednak ruszylismy. Poczatkowo za oknami zlewaly sie slumsy i drapacze chmur.


Widok dosc roznorodny. Gdy juz wyjechalismy ze stolicy, naszym ocza ukazaly sie pierwsze oznaki dzunglii. Co chwila mijalismy jakies male tajskie wioseczki, a ludzi w pociagu przybywalo. Zaczely sie tez pokazywac pierwsze przekaski, oferowane przez sprzedawcow wsiadajacych na jednej stacji, a wysiadajacych tam gdzie ich asortyment sie skonczyl. Jezeli ktos ma ochote na pajaki lub larwy, polecam. Na szczescie sprzedawali tez normalne jedzenie, napoje oraz piwo (bodajze 60 batow za puszke, czyli drozej niz sam bilet (sic!)).
Podroz byla dosc monotonna i pod koniec zaczela nam sie dawac we znaki. Na naszych oczach rozegral sie tez maly tajski dramacik. Obstawiam ze dawni kochankowie nie mogli dojsc do zgody, ale kto tam ich wie tych tajow ;)
W koncu udalo nam sie dotrzec do stacji Aranyaprathet, okolo 5km od granicy. Akurat wtedy zlapal nas monsun. Standardowo rzucili sie na nas kierowcy oferujacy tuk-tuka do granicy. Wczesniej czytalismy, ze najlepiej odejsc kilkadziesiat metrow od stacji, i tam zlapac tanszego, za okolo 150 batow, ale od razu udalo nam sie znalezc gosca ktory proponowal za jedyne 40 na glowe. Nie pytalismy innych driverow, wiec nie wiemy czy mielismy szczescie, czy ceny spadly. Jedno jednak jest pewne, od 100 w gore to juz jest zdzierstwo.
Kiedy dostalismy sie do granicy, spotkalismy dwoch Rosjan, ktorzy juz tu byli, i poprowadzili nas do punitu wizowego. Od miejsca gdzie tuk-tuki wysadzaja ludzi, trzeba przejsc jeszcze kilkaset metrow, a nastepnie skrecic w lewo w kierunku znaku departures. Po przejsciu Tajskiej odprawy, przechodzi sie przez cos w stylu strefy bezclowej, a nastepnie do budynku z napisem "visa on arrival". Dajemy panom w mundurach za okienkiem jedno zdjecie i 20 dolarow, i po chwili mamy piekna kambodzanska wize w paszporcie.

Chcieli od nas jeszcze 100 batow za niewiadomo co, ale wystarczylo wskazac na tabliczke z cennikiem nad szyba i od razu odpuscili. Tam spotkalismy jeszcze dwie osoby z Hong Kongu i jedna Japonke, z ktorymi wsiedlismy do darmowego busa,ktory zawiozl nas na dworzec w Poi Pet, skad odjezdzaja busy do Siem Reap. Przejazdzke milo spedzilismy na pogawedce i ustalilismy, ze bierzemy wspolnego minivana, za 10$ od osoby. Jada takze duze autobusy za 9$, ale roznicy tak naprawde niema zadnej.
Czekalismy tam jeszcze okolo 30 minut, az znajda sie 4 osoby do zapelnienia busa. Droga jest bardzo dobra (psuje sie na 30km od celu), a widoki niesamowite. Momentalnie zakochalismy sie w Kambodzy. Jechalismy okolo 2,5 godziny, z przerwa na WC i zakupienie bananow, ktore sa malutkie, ale fenomenalne. Sprobowalismy jeszcze pierwszego kambodzanskiego piwa "Angkor", i ruszylismy w dalsza droge.


Nowo poznani Rosjanie okazali sie zupelnie niestereotypowi. Jeden z nich opowiadal, ze kiedy pojechal pierwszy raz do Chin z wiza turystyczna, zostal tam na 5,5 roku, a aktualnie mieszka od roku w Tajlandii. Dowiedzielismy sie takze, co to jest yellow fever. Chodzi mniej wiecej o to, ze jezeli spedzi sie troche czasu w tej czesci swiata, to chce sie tam juz zostac na zawsze.
Dojechalismy wreszcie do Siem Reap, wiec przyszedl czas pozegnania z nasza ekipa, ktora zapamietam na naprawde dlugo. W miejscu ktore mozna by nazwac dworcem, znow obskoczyli nas tuk-tukowcy oferujacy nam przejazd do hotelu. Wczesniej nie bardzo mielismy plan gdzie chcemy mieszkac, ale przydaly sie moje Londynskie kontakty. Jeszcze w pociagu napisalem do znajomego o imieniu Garry, ktorego poznalem w tym roku w Anglii,na ktory co roku jezdzi na 8 miesiecy do Kambodzy, i przez ktorego tu wyladowalem :) Polecil nam guest house "Garden Village" do ktorego sie wybralismy. Do wyboru sa dormitoria za 1$, badz prywatne pokoje, w wariantach za 3 lub 4 dolary. Wybralismy pokoj bez klimy i cieplej wody, ktora i tak sie tu nie przydaje i zaplacilismy 4$ za osobopokoj. W porownaniu do naszego mieszkanka w Bangkoku, to jest jakies 3 razy wieksze, z przestronna tym razem lazienka, dwoma lozkami i darmowym wifi.
Zostawilismy nasze rzeczy, wykapalismy sie, chwilke odpoczelismy przy fejsie i wybralismy sie na jakies zarelko. Najpierw troche pobladzilismy na wieczornym targu, a pozniej trafilismy na Pub Street i wybralismy tym razem bardzo dobrze wygladajaca knajpe. Zamowilismy sobie Spring Rolls'y z sosem z orzeszkow ziemnych i marchewki, kurczaka z pomidorem, ogorkiem i ananasem w sosie pikantno ostrym podanego w wydrazonym ananasie oraz wolowine w sosie curry, do tego piwko i pinacolade placac za wszystko 15 dolarow. Niebo w gebie i portfelu :)


Siem Reap zrobilo na nas piorunujace wrazenie. Niesposob tego opisac slowami, to trzeba zobaczyc na wlasnie oczy. Jak juz wspomnialem, zakochalismy sie w tym kraju od pierwszego dnia pobytu w nim. Tajlandia tez jest wspaniala i niesamowita, ale przy tym zupelnie inna.
Wrocilismy wiec do pokoju, nazarci, szczesliwi, ale niesamowicie zmeczeni. Poszlismy jeszcze na jedno szybkie piwko do pubu hotelowego ktore kosztowalo 0,5$, a nastepnie prosto spac. Jutro Angkor Wat!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz