wtorek, 24 września 2013

Dzien 13, rozdzial 2: pierwsza plaza w Tajlandii

Po przylocie na Phuket International Airport pojawilbsie maly problem. Jeszcze w samolocie wypelnialismy imigration card, ale jako ze cala nasza podroz to jeden wielki spontan, nie wiedzielismy co wpisac w rubryce "adres w Tajlandii", wiec zostawilismy ja pusta. Tak samo zrobilisny przy poprzednim locie i nie bylo zadnych problemow. Tym razem nie chcieli nam przez to wbic pieczatki. Zaczelismy tlumaczyc, ze bedziemy szukac hotelu na miejscu, ale na nic sie to nie zdalo. W koncu jednak oficer z mojego okienka machnal reka i powiedzial zebym wpisal cokolwiek. Tak tez zrobilem.
Udalo nam sie przekroczyc granice, jeszcze chwile rozmawiajac z nim o mojej wietnamskiej czapce i naszym oczom ukazala sie Tajlandia. Wyszlismy na zewnatrz i ze wszystkich stron zlecieli sie tajowie krzyczac "Taxi, taxi!". Bylismy nieziemsko wykonczeni, wiec denerwowalo nas to bardzo. Dopytalismy sie jeszcze w informacji jak najlepiej sie dostac do Phuket Town, ale niestety jedynymi opcjami byly taksowki i bus, ktory mial odjechac za 1,5 godziny. Podeszlismy wiec jeszcze do stoiska z mini vanami, ale one wcale nie jezdzily do stolicy wyspy. Kupilismy wiec bilety do Patong Beach bo byly najtansze i siedlismy w miejscu nam wskazanym. Po kilkunastu minutach jechalismy juz przez gory do wybrzeza. Nie chcialo nam sie nawet patrzyc na zegarki, wiec nie mamy pojecia ile moglismy jechac, ale jak bym mial strzelac to okolo godzinki.
Przed kurortem stanelismy jeszcze w informacji turystycznej, gdzie kazdy mial powiedziec gdzie chce dokladnie dojechac. Tam kobieta pokazala mi kilka ofert roznych hoteli, ale ceny troche zbily nas z tropu. Ostatecznie powiedzielismy zeby wysadzili nas w centrum, a my juz cos tam sobie znajdziemy.
Wysiedlismy na Bangla Street, ktore jest prawdziwa mekka imprezowiczow, w tym rejonie. Ze wszystkimi bagazami zaczelismy krazyc po okolicznych uliczkach szukajac czegos stosunkowo taniego. Niestety ceny zaczynaly sie od 1300 batow za pokoj, w gore. Trafilismy do hotelu Expat, gdzie ceny takze nas nie uspokoily, lecz zauwazylismy ze w ofefcie maja takze guesthouse, oddalony o jakies 10 minut od hotelu i 15 od plazy. Przekonala nas jednak informacja w ulotce o darmowym transporcie tuk-tukiem miedzy oboma oddzialami firmy oraz oferowana cena - 490 batow za pokoj. Niestety jako ze nie bylismy jeszcze zakwaterowani, musielismy tam dojsc pieszo, co bylo dosc meczaca wyprawa.
W koncu udalo sie dotrzec. Zmeczeni, glodni i spoceni (pogoda znacznie lepsza niz w poprzednich miejscach), na ostatkach sil wspielismy sie po schodach, zeby zobaczyc pokoj i wzielismy go natychmiastowo. Musielismy jeszcze wypelnic jakies dokumenty, ale wyblagalismy przemila pania w recepcji-barze, zeby zrobic to za kilkanascie minut jak juz odetchniemy. Szczesliwi padlismy na lozko.
W koncu zeszlismy na dol, zrobilismy co trzeba bylo i powiedzielismy ze zaplacimy jak tylko wezmiemy kase z bankomatu. Pani z usmiechem na ustach powiedziala "no problem", zamowila nam tegoz darmowego tuk-tuka do centrum i za chwile kierowalismy sie w strone restauracji a przede wszystkim plazy. Okolica okazala sie sporo drozsza od Wietnamu czy chociazby Bangkoku, ale to zrozumiale. W koncu jest to spory kurort, ze spora iloscia ruskich, co zupelnie nas nie ucieszylo.
Najedzeni posiedzielismy chwile na piasku przy morzu, moczac tylko nogi do kolan i podziwiajac piekny zachod slonca nad woda.
Wzielismy jeszcze potrzebna gotowke, wrocilismy pieszo do pokoju i padlismy na lozka. Tego dnia juz sie z nich nie ruszylismy. Wreszcie zasluzony odpoczynek :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz