wtorek, 17 września 2013

Dzien 7: droga na stolice

Obudzilismy sie rano kolo godziny 10. Spokojnie sie spakowalismy i poszlismy na sniadanko. Zamowilem sobie tym razem nalesniki z cytryna i cukrem, do tego poranna kawka i cola na odkazanie. Zjedlismy jak najpredzej sie dalo, bo powoli zaczal nas gonic czas. Jak sie zaraz okazalo pospiech byl zupelnie niewskazany. O godzinie 11:30 mial sie zjawic po nas ktos kto zawiozl by nas na autobus, ktory planowo mial odjezdzac o 12:30.  Kiedy po pol godziny nadal nikt sie nie pojawil, zaczelismy sie troche denerwowac, w koncu 20$ piechota nie chodzi. Poprosilismy pania z recepcji, zeby zadzwonila na podany nam numer telefonu. Dowiedzielismy sie, ze juz juz jada. Za kolejne pol godziny dzwonilismy jeszcze raz. Okazalo sie, ze organizuja tuk-tuka, ktory ma po nas przyjechac. Koniec koncow, wyjechalismy z naszego guest house'a 1,5 godziny po czasie, ale autobus naszczescie na nas zaczekal, to najwazniejsze. Przejechalismy przez cale miasto i wpakowalismy sie do naszego srodka lokomocji.
Po okolo 2,5 godzinach jazdy stanelismy na chlodzenie silnika i male zakupy. Kupilismy sobie banany, ktore tak bardzo nam smakowaly po drodze do Siem Reap. Na straganie standardwo byly tez rozne dziwne robale, niektore nawet wymieszane z papryczka chilli. Kupilismy jeszcze cos do picia na droge i wpakowalismy sie do busa, i pojechalismy dalej.
Po drodze niezliczona ilosc malych wioseczek z domkami na palcah, wychudzonymi krowami i dziecmi bawiacymi sie czym popadnie.
Do stolicy dojechalismy o godzinie kolo 8, na szczescie juz pod koniec ulewy. Miasto juz od samego poczatku zrobilo na nas kiepskie wrazenie. Wypelzlismy z autobusu, zmeczeni wielogodzinna jazda, przeszlismy jakies 150 metrow od "dworca", i zlapalismy tuk-tuka do naszego hostelu, ktory z reszta tez polecil nam Garry. Guesthouse nazywa sie "White Rabbit" i jest nieco oddalony od centrum i najslynniejszych punktow zwiedzania. Za dojazd zaplacilismy po 2$ na glowe. Sporo, ale biorac pod uwage deficyt sil, deszcz i noc, uznalismy ze cena miesci sie w granicach rozsadku.
To miasto jest sporo drozsze od Siem Reap. Za hostel zaplacilismy po 6$ od osobonocy, za to pierwszy raz z ciepla woda. Tak wiec skorzystalismy z niej biorac prysznic, ogarnelismy sie i postanowilismy przejsc sie cos zjesc.
Najpierw poszlismy w jedna strone, nie wiedzac zupelnie gdzie zmierzamy. Po 20 wrocilismy do hostelu, nie czujac sie zbyt pewnie w tym miescie. Probowalismy dowiedziec sie czegos odpana z napisem "security", ale zanim zdazylem cos powiedziec, on pokiwal glowa i powiedzial " no, no, no", nie wiedzac jeszcze o co moze nam chodzic. Dziwne...
Wrocilismy wiec skad przyszlismy, czyli do naszego guesthouse'a i poprosilisny o jakas mapke. Na niewiele sie ona zdala, ale przynajmniej na jutro sie przyda. Nastepnie ruszylismy w druga strone. Tym razem bardziej nam sie poszczescilo. Po kilkuset metrach znalezlismy calkiem przyjemna knajpke, choc nieco drozsza od tych w Siem Reap. Na nasze noeszczescie, obok nas przysiadl sie obok nas jakis koles z Pakistanu ze swoja dziewczyna do towarzystwa, a co gorsza spodobala mu sie konwersacja z nami. Zjedlismy swoje noodle i smazony ryz dosc szybko i wrocilismy do siebie. Czas isc spac...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz